Zamieszczona poniżej historia jest częścią cyklu, na który złożyły się opowieści o zdarzeniach towarzyszących powstawaniu książki Halina Mickiewiczówna – ciepło głosu i serca.


*


Pisząc książkę o Halinie Mickiewiczównie, cały czas miałam wrażenie, że Maestra jest ze mną, że pilnuje, bym nie porzuciła tego mozolnego zajęcia. To poczucie wypływało z konkretnych zdarzeń i z niebywałych zbiegów okoliczności, które towarzyszyły kilkuletniej pracy nad jej biografią. Od jakiegoś czasu próbuję opisać część z nich i sama nie wiem, ilu jeszcze historiom poświęcę osobne teksty. Dotychczas opowiedziałam, w jaki sposób wnuczka Maestry wybrała właśnie mnie do pisania książki o babci, potem wspomniałam zdarzenie, które przesądziło o tym, że podjęłam się tej pracy, a ostatnio podzieliłam się z czytelnikami historią brawurowej kradzieży albumów ze zdjęciami Maestry oraz ich „cudownego” odzyskania. Opowiadanie Halina Mickiewiczówna. Historia kryminalna możecie Państwo przeczytać na moim blogu lub zamawiając archiwalny numer magazynu „Czwarty Wymiar” (1/2020). Dzisiaj przychodzi mi do głowy kolejna historia…


*


Pochłonęły mnie papiery! Studiowałam dokumenty z życia Maestry, odwiedzałam miejsca, które były dla niej ważne, jeździłam po świece i słuchałam oper w wykonaniu najwspanialszych śpiewaków. Świat opery wciągnął mnie całą! Jednak najważniejsze były spotkania z ludźmi. Większość osób, do których się zwróciłam, z radością udzieliła mi wywiadu. Godzinami rozmawiałam z nimi o Halinie Mickiewiczównie, o Maestrze. Wiedziałam już, że była wspaniałym, dobrym człowiekiem, radosną kulką energii, dzielącą się sobą z innymi. Kochała życie, ludzi i śpiew! Jej aksamitny głos czarował słuchaczy.


Bogusław Kaczyński w czasie, kiedy mieliśmy się spotkać, dochodził do siebie po groźnym wylewie. Powiedziano mi, że na pewno nie zgodzi się na rozmowę, że nie ma siły udzielić wywiadu. Jednak zdecydowałam się zadzwonić, a on, kiedy usłyszał, że chcę porozmawiać o Mickiewiczównie, zaprosił mnie do Warszawy. Byłam punktualnie o umówionej godzinie. Czekał na mnie w otwartych drzwiach swojego biura, uśmiechnął się na mój widok i powiedział:


– Witam panią! Przeżyłem wylew, aby dać świadectwo wyjątkowości głosu i kunsztu operowego, jaki prezentowała Halina Mickiewiczówna.


Później, podczas wywiadu, podkreślał, że z takim tembrem sopranu Mickiewiczówna powinna była zdobyć światową sławę. Ale nie zdobyła. Żyła w siermiężnych czasach realnego socjalizmu w Polsce. Ani występy, ani praca na Zachodzie nie wchodziły w grę. Mickiewiczówna się tym nie przejmowała! Śpiewała w nowo powstałej warszawskiej operze i w halach fabrycznych, na akademiach „ku czci”, dawała dziesiątki recitali i koncertów. Na jej występy przychodziły tłumy. Zdarzało się – tak wielkie, że wywarzano drzwi wraz z futryną albo wybijano okna, by wtargnąć na salę!


Kiedy o tym czytałam w powojennych gazetach, uświadomiłam sobie, że ani książka, ani żaden opis głosu artystki nie zastąpi czytelnikowi wrażeń, jakich doświadcza się, słuchając muzyki. Podjęłam decyzję, aby biografię Maestry wydać wraz z płytą CD pełną pieśni i piosenek w jej wykonaniu. Zdecydowałam, że będą to utwory, które Maestra sama lubiła. Zwróciłam się o pomoc w tej materii do profesora Piotra Kusiewicza. Zgodził się natychmiast. Przyznał, że sam planował wydanie płyty z nagraniami, które nie zmieściły się na pierwszym złożonym przez niego krążku (Halina Mickiewiczówna. Maestra koloratury). Zabrał się do dzieła z wielkim entuzjazmem. Co jakiś czas spotykaliśmy się i rozmawialiśmy o postępach w naszych pracach. Ja mówiłam o książce, Piotr o nagraniach. Zebranie i opracowanie archiwalnych nagrań okazało się nie lada wyzwaniem! Na moje i Maestry szczęście ogromną część jej dyskografii Piotr miał w swoim prywatnym archiwum! Sporo materiałów znaleźliśmy na winylowych płytach zachowanych w archiwach Maestry, a część Piotr odnalazł, wertując zbiory Polskich Nagrań i Radia Gdańsk.


Pracowaliśmy półtora roku, każde z nas na nieco innym obszarze. Oboje mieliśmy już ramy tego, co pragniemy wspólnie wydać. Cieszyła mnie perspektywa opublikowania o śpiewaczce operowej książki, do której dołączona będzie płyta! Ale pewnego dnia Piotr oznajmił, że nie wyda jej, jeżeli nie znajdzie ukochanego nagrania Maestry, zatytułowanego Estrellita (Manuel María Ponce). Przekonywałam go, że i bez tego płyta będzie wspaniała, jednak Piotr wyznał, że to na tym nagraniu Maestrze zależało najbardziej.


– Prosiła mnie o nie, kiedy składałem pierwszą płytę, ale nie udało mi się wtedy go odnaleźć… I wówczas dałem jej słowo, obiecałem jej – powtórzył zduszonym głosem – że jeżeli kiedykolwiek będę wydawał kolejną płytę CD z jej nagraniami, to odnajdę ten utwór! Nie wspominałem o tym – ciągnął, nie patrząc mi w oczy – bo byłem pewien, że wystarczy mi czasu, aby spokojnie przejrzeć wszystkie dostępne archiwa i odnaleźć Estrellitę w wykonaniu Maestry. Tymczasem przetrząsnąłem już wszystkie dostępne mi miejsca i niestety – kamień w wodę!


– Piotrusiu, mamy jeszcze trochę czasu – przekonywałam. – Nie możesz mi tego zrobić! Nie możesz zrobić tego Maestrze! Poczekajmy chwilę, może ta sprawa jakoś sama się wyklaruje…


– Sprawy same się nie klarują – odpowiedział Piotr. – Ale zdarzają się cuda! I na to musimy liczyć. Tymczasem pozwól, że zajmę się innymi planami. Przez pracę nad płytą Maestry porobiły mi się zaległości… Na razie wrócę więc do porzuconych projektów – powiedział. – Może los nam pomoże…


– Los albo Maestra! – rzuciłam. – Wiesz, tyle się już wydarzyło… – dodałam. A w duchu pomyślałam, że musimy poprosić ją o pomoc, i już! Nie chciałam dopuścić do siebie myśli, że nie dokończymy tego, co zaczęliśmy!


*


Mijały miesiące. Z każdym kolejnym wywiadem rosło we mnie poczucie, że łapię uciekającą nitkę pamięci o Maestrze. Wtedy też uświadomiłam sobie, że dotychczas jeszcze nigdy nie odwiedziłam grobu Maestry. Umówiłam się z Aleksandrą Kucharską-Szefler, ukochaną uczennicą Maestry, że pojedziemy razem na grób Mickiewiczówny. Była zima 2008 roku. Pamiętam dokładnie drobne płatki śniegu skrzące się w południowym słońcu. Ola śmiała się, że ich blask przypomina sceniczne światełka. Doszłyśmy do grobu. A tam, tuż obok krzyża, siedział szary kot. Kiedy podeszłyśmy bliżej, jedynie otworzył oczy. Nie uciekał. Wyglądał trochę jak futrzana czapka obsypana białym puchem. Obie się roześmialiśmy. A kot nic, poprawił się w miejscu, oparł o krzyż i dalej siedział. Mrużył oczy, wyciągając pyszczek w stronę słońca. Nie bardzo wiedziałyśmy, co mamy zrobić. Nie chciałyśmy go przepędzać, więc położyłyśmy kwiaty na ośnieżonej płycie. Zapaliliśmy sieczki. Kot łypał na nas spod długich rzęs, ale nie wykazywał żadnych oznak strachu.


– Sprawia wrażenie, jakby był u siebie – zażartowała Ola i obie się roześmialiśmy.


I właśnie w tym momencie zadzwonił mój telefon. Spojrzałam na ekran, dzwonił Piotr Kusiewicz. Pokazałam Oli i odebrałam, mówiąc:


– Witaj, Piotrusiu! Nie zgadniesz, gdzie mnie złapałeś! – I nie dając mu dojść do słowa, ciągnęłam z przejęciem: – Otóż jesteśmy z Olą na cmentarzu. I wyobraź sobie, na płycie Maestry siedzi szary kot! No, mówię ci – siedzi jak zaczarowany!


– A ja jestem w archiwach Polskich Nagrań w Warszawie – odpowiedział Piotr – i wiesz co, dosłownie przed chwilą odnalazłem Estrellitę!!! Istny cud! Bo przyjechałem tutaj w zupełnie innej sprawie! – relacjonował rozentuzjazmowanym głosem.


– Opowiadaj! – poprosiłam i wcisnęłam głośnik, aby i Ola usłyszała jego historię.


– Przyjechałem do Warszawy, by w archiwach Polskich Nagrań skompletować informacje o nagraniach mojego ojca, Jana Kusiewicza, którego płytę przygotowuję z okazji zbliżającego się jubileuszu – zaczął opowieść Piotr. – I jestem w pomieszczeniu, gdzie od ziemi do sufitu są szuflady z fiszkami ich zbiorów. Cierpliwie spisywałem dane z kolejnych fiszek, przechodziłem od szuflady do szuflady, zapatrzony w oznakowania, kiedy nagle poczułem ostry ból w prawej nodze! Wyobraź sobie, że uderzyłem o szufladę, która sama się wysunęła! A znajduje się tuż przy podłodze! Skręcając się z bólu, aż przysiadłem, i wtedy zobaczyłem, że najniższy rząd szuflad nie ma żadnych oznaczeń! Zaintrygowany usiadłem na podłodze i z ciekawością zajrzałem do środka. Okazało się, że są tam fiszki nieskatalogowanych jeszcze nagrań! Bez ładu i składu wrzucone do jednej szuflady, a wśród nich – fiszka Estrellity!!! Teraz wiem, gdzie jest to nagranie!!! Będziemy mieli je na płycie! Będziemy mieli płytę! – dosłownie wykrzyczał Piotr.


Zapadła cisza.


– Czy ty mnie słyszysz? Kasiu, słyszysz mnie? – dopytywał Piotr. A ja nie mogłam wydusić z siebie ani słowa. Głos ugrzązł mi w gardle. Łzy radości płynęły same po policzkach. Ola wzięła mój telefon i powiedziała Piotrowi, że zaraz do niego oddzwonimy. Rozłączyła rozmowę i przytuliła mnie. Przez chwilę tak stałyśmy, przytulone, w ciszy nad grobem Maestry. A kiedy ochłonęłam, zauważyłam, że kot zniknął! Wykrzyknęłam:


– Olu, nie ma kota!


A ona spokojnie odpowiedziała:


– Wiesz, już raz widzieliśmy kota na tym grobie… Zresztą nie tylko kota, zapytaj pana Mirosława Jakubika, na pewno opowie ci pewną wzruszającą historię… – I dodała: – A czy ktoś może opowiadał ci, co się stało podczas mszy żałobnej za Maestrę, która była odprawiona w katedrze oliwskiej?


– Nie, nic szczególnego na ten temat nie słyszałam! Dlaczego nikt do tej pory nie opowiadał mi o tego typu przeżyciach… – odrzekłam lekko nadąsana.  


– Bo widzisz – ciągnęła Ola – nie wiedzieliśmy, czy jako dokumentalistka będziesz nimi zainteresowana, czy nam uwierzysz… Zastanawiałyśmy się, czy ci o nich opowiedzieć… Ale skoro teraz sama tego doświadczyłaś… Bo i ten kot, i telefon Piotra…


– Olu, ja od początku doświadczam rzeczy trudnych do wyjaśnienia, jakby Maestra pomagała mi w pracy! – odpowiedziałam.


– Hmmm, wychodzi na to, że i ty nie dzieliłaś się z nami tymi historiami. Ale teraz wiesz już, że możesz o nie pytać!


*


Zaraz następnego dnia rozmawiałam telefonicznie z panem Jakubikiem. Żartował, że w dniu Święta Zakochanych to nie z nim powinnam się umawiać! Ale zgodził się na spotkanie. Pojechałam do niego, do Akademii Muzycznej, do centrum Gdańska – pan Jakubik był właścicielem barku na terenie uczelni. Wyraźnie ucieszył się, że przyjechałam zrobić z nim wywiad. Wysoki, barczysty mężczyzna, wyglądający na zdecydowanego człowieka. Taki racjonalny biznesmen z uśmiechniętymi oczami.


Patrzyłam na niego i zastanawiałam się, czy rzeczywiście mogę pytać go o zdarzenia związane ze zwierzętami, które widział na grobie Maestry. Nie bardzo wiedziałam, jak zacząć. Więc zapytałam, czy jest coś, o czym sam chciałby mi opowiedzieć, zanim zacznę zadawać konkretne pytania dotyczące ich znajomości. Pan Jakubik uśmiechnął się czarująco i odpowiedział:


– O Maestrze mogę mówić godzinami, ale chciałbym pani opowiedzieć o czymś, co sprawiło, że ja, człowiek raczej twardo stąpający po ziemi, zacząłem myśleć, że Maestra chce, byśmy o niej naprawdę pamiętali… Szczerze mówiąc, miałem nadzieję, że będę mógł opowiedzieć tę historię, że mnie pani nie wyśmieje.


– Zamieniam się w słuch – odpowiedziałam.


– Dwa dni po pogrzebie Maestry, czyli w listopadzie 2001 roku, pojechałem z moim szwagrem Zdzisławem na cmentarz, żeby uporządkować trochę jej grób. To był potwornie zimny dzień. Kwiatów i wieńców było tyle, że chcieliśmy je jakoś ułożyć. Podnosiliśmy je po kolei i nagle zobaczyliśmy, że pod jedną z wiązanek siedzi myszka i patrzy na nas. Spojrzeliśmy po sobie. Obaj jesteśmy racjonalnymi mężczyznami i, przyznaję, obu nam wydało się dziwne, że ta myszka, zamiast uciekać, siedziała sobie i dosłownie patrzyła nam w oczy. W końcu bardzo powoli gdzieś poszła. Pamiętam, że ogarnęło mnie dziwne uczucie. Pomyślałem, że nawet stworzonka przychodzą do Maestry… Ale jeszcze nie przywiązywałem wagi do tej sytuacji. Zastanowiłem się nad tym dopiero wtedy, kiedy przyszedłem na cmentarz może po tygodniu i – proszę sobie wyobrazić – ta myszka znowu tam była! Wówczas pomyślałem, że to nie jest przypadek… Pomodliłem się za Maestrę i pojechałem do domu.


– Można powiedzieć, że to jednak był przypadek – skomentowałam.


– Pewnie też bym poprzestał na takiej ocenie – odrzekł – ale jest ciąg dalszy tej historii. Rok później jechałem na cmentarz z Olą Kucharską i jeszcze dwiema uczennicami Maestry. W samochodzie opowiedziałem im tę historię. Wszyscy się śmialiśmy i pamiętam, jak Ola powiedziała: „Była mysz, brakuje kota”. I co! Ledwie doszliśmy do alei, gdzie jest grób Maestry, patrzymy, a przy jej grobie siedzi szary kot. Zaczął się do nas łasić.


„Robi się ciekawie” – pomyślałam. A głośno powiedziałam:


– Hmmm, wczoraj też widziałyśmy z Olą szarego kota, który mimo padającego śniegu siedział na płycie Maestry.


– A widzi pani! – odpowiedział uradowany pan Jakubik i ciągnął swoją opowieść: –Pogłaskałem tego kota, nie uciekał, usiadł obok krzyża, a my stanęliśmy nad grobem, wiadomo, chwila zadumy. Pomodliliśmy się i zaczęliśmy rozmawialiśmy o Maestrze – opowiadał z wypiekami. – Zawsze, jak się ją wspomina, to siłą rzeczy jest wesoło, bo ona sama wytwarzała radosną atmosferę. A ten kot siedział z nami tak długo, jak długo byliśmy przy grobie, i jeszcze biegł za nami do bramy, kiedy wychodziliśmy z cmentarza. Oczywiście komentowaliśmy w żartach, że to Maestra go przysłała – roześmiał się. – Wszystko mieściło się w granicach jakiegoś przypadku i dałoby się zbagatelizować, gdyby nie moja kolejna wizyta na cmentarzu…


– O matko! – wykrzyknęłam. – Naprawdę jest jakiś dalszy ciąg tych spotykań?!


– Owszem – odpowiedział. – Tym razem wybrałem się na cmentarz sam. To nie była żadna rocznica ani szczególna okazja. Pojechałem tak po prostu, porozmawiać z nią… Stałem przy grobie i modliłem się, nagle usłyszałem ćwierkającego głośno ptaka. Podniosłem głowę, a na drzewie siedział kolorowy ptak i śpiewał. I wie pani, co się stało?! Ten ptak sfrunął z drzewa i usiadł na jej krzyżu, i śpiewał, patrząc mi w oczy! Jak każdy bywam na wielu cmentarzach i odwiedzam różne groby, ale takie przeżycia spotkały mnie tylko przy jej grobie. Muszę pani powiedzieć, że od tego czasu nie nazwałbym siebie zatwardziałym realistą.


*


Zupełnie nie znajduję słów na opisanie zaskoczenia, którego doznałam, kiedy pewnego letniego dnia 2008 roku, gdy we własnym domu przeprowadzałam wywiad o Maestrze, z ogrodu do mojego mieszkania wszedł szary kot i usiadł na schodach! Ania, z którą wówczas rozmawiałam o znajomości jej babci z Mickiewiczówną, zapytała mnie, i to kilka razy, od kiedy mam kota, a ja, patrząc osłupiała na obcego, pięknego szarego kota, milczałam jak zaklęta! Dopiero po chwili wyszeptałam:


– Aniu, to nie jest mój kot. Ale powiedz mi, że ty też go widzisz… i… czy on jest szary?


– Kasiu, o co ci chodzi?! – zapytała z rozbawieniem w głosie i zaczęła mówić wolno, z przesadą akcentując słowa: – Na schodach, w twoim dużym pokoju, siedzi puchaty, szary kot. Wygląda, jakby tu mieszkał…


Ale zanim skończyła się ze mnie naśmiewać, kot czmychnął tak samo nagle, jak się pojawił!


Byłam pewna, że to oswojony kot, który wymknął się komuś z domu. Taki piękny kot nie mógł być przecież bezpański! Potem okazało się, że jednak jest dziki! Do tego zaczął regularnie przychodzić do mojego ogrodu. Teraz, po dwunastu latach, mogę powiedzieć o niej, że jest moim kotem! Myślę, a właściwie jestem pewna, że jest prezentem od Maestry! Kiedy piszę te słowa, patrzę na nią, a ona mruczy... Ma na imię Puchatek, bo przez długi czas sądziłam, że jest kocurem. Tymczasem jest kocicą, cudowną, puchatą kulą, która wnosi do naszego domu wiele radości.


Tamten dzień, w którym pojawił się Puchatek, był dla mnie pewną cezurą, coś się we mnie zmieniło. Czułam, że nie mogę tłumaczyć wszystkiego, co trudne, jedynie niesamowitym zbiegiem okoliczności! Zaczęłam robić notatki dotyczące takich zdarzeń. Przecież działy się w moim życiu „od zawsze”… Wiedziałam, że kiedyś je opiszę. I może właśnie dlatego, żeby sama dla siebie pozostać „dokumentalistką”, a nie nawiedzoną osobą, starałam się niemal każdą tak zwaną niesamowitą historię zweryfikować kilkukrotnie.


Kolejną z nich słyszałam od niemal wszystkich uczniów Maestry, a dotyczyła wizyty skrzydlatego gościa podczas mszy żałobnej za Maestrę. Ale to zupełnie inna opowieść…


Patrz: Maestra. Historia kryminalna,  Spotkanie w chmurach

Prezent od Maestry

M

O

J

E


O

P

O

W

I

A

D

A

N

I

A


Prezent od Maestry - Puchatek!

Grób Maestry

Przyjaciele przy grobie Maestry

Mirosław Jakubik

przy grobie Maestry

Płyta CD

Okładka CD - lista utworów

Promocja książki o Mickiewiczównie, 2009 rok.

(fot. Stanisław Bednarz)

Od lewej – prof. Piotr Kusiewicz, autorka

Książka "HALINA MICKIEWICZÓWNA Ciepło głosu i serca"


Zakup książki w wydawnictwie Dragon's House!

M

O

J

E


O

P

O

W

I

A

D

A

N

I

A


M

O

J

E


O

P

O

W

I

A

D

A

N

I

A


M

O

J

E


O

P

O

W

I

A

D

A

N

I

A


M

O

J

E


O

P

O

W

I

A

D

A

N

I

A


M

O

J

E


O

P

O

W

I

A

D

A

N

I

A