Natalka i gołąb
Kilkanaście lat temu spotkałam mężczyznę, który był moim pierwszym chłopakiem. To on w podstawówce zapytał mnie, czy „chcę z nim chodzić”, to z nim trzymałam się za rękę i pierwszy raz całowałam… Mariusz, bo tak miał na imię, miał piękne, okrągłe, duże oczy, w których się zakochałam. I filmowy uśmiech. Do tego wspaniale całował! Byłam w szkole tak zwaną prymuską, on – przeciętnym uczniem. Trochę podśmiewał się z tego, że lubię się uczyć. Nasze drogi rozeszły się, kiedy nie poszedł do liceum tylko do zawodówki. A pamiętam, że wcześniej byłam przekonana, że to miłość na całe życie, zwłaszcza że Mariusz urodził się tego samego dnia co mój tata i brat! Pewne daty, dni czy zbieżności wydarzeń od zawsze miały i mają dla mnie znaczenie… Tymczasem moje pierwsze uczucia zniknęły na zakręcie wyboru szkoły. Nadal pozostaliśmy znajomymi. Choć kiedy się spotykaliśmy, uszczypliwie nazywał mnie „zmyłą”. Bo, jak mawiał, niby wyglądałam normalnie, jak dziewczyna z podwórka, ale nos miałam w książkach i chmurach… Potem nasze drogi rozeszły się na dobre.
Po wielu latach spotkaliśmy się na budowie kliniki, którą miałam zarządzać. On, jak się okazało, był hydraulikiem. Bardzo dobrym fachowcem. Zobaczyłam go z daleka i nie byłam pewna, czy to on. Ale kiedy się uśmiechnął tym szerokim, czarującym uśmiechem i podniósł głowę, a ja zobaczyłam jego oczy, nie miałam wątpliwości! Ależ się ucieszyłam.
– Mariuszu, to ja, Katarzyna, pamiętasz mnie?
– Oczywiście. Już dawno widziałem cię na budowie, ale nie miałem odwagi podejść. Jesteś przecież pisarką…
– Jaką pisarką?! Ja tylko napisałam kilka książek. Zresztą… długo by opowiadać! Ale teraz odpoczywam od nieintratnej pracy twórczej i zajmuję się zupełnie czymś innym. Biznesem.
– I długo tak będziesz odpoczywać? – roześmiał się.
– Hmmm, jeszcze nie wiem. Zależy, jak mi się ułoży. Może etap pisania mam już za sobą. Zobaczymy.
Po jego pracy poszliśmy na kawę. Cudownie się rozmawiało! Powiedziałam mu, że nie ma przypadkowych spotkań.
A on opowiadał przede wszystkim o swoich księżniczkach, czyli żonie Mirce i ukochanej córce - Natalce. Mówił, że teraz rozumie moje dawne podejście do nauki. Rozumie też mojego tatę, który zawsze namawiał go na studia. I choć wówczas trochę się go bał, pamięta, że miał wspaniałe poczucie humoru.
– Niestety, mój tata już nie żyje – uprzedziłam pytanie… – Ale zawsze mnie wspiera! Czuję to nawet teraz, po jego śmierci – dodałam. – Taki prawdziwy tata, na całe moje życie!
– Ja też wspierałbym Natalkę! – powiedział bez namysłu. – Ona jest moją prawdziwą gwiazdką!
– Na szczęście ma ciebie na co dzień – rzuciłam.
– To prawda! – pokiwał głową i znowu ujmująco się uśmiechnął. – Natalka na pewno pójdzie na studia, bo jest szalenie zdolna i dociekliwa – ciągnął. – I… gdyby jakiś koleś odciągał ją od tego zamiaru, to mu szczękę poobijam… Na razie jest w podstawówce, więc mam jeszcze trochę czasu.
Oboje parsknęliśmy śmiechem. Popatrzyłam na niego, mrużąc oczy…
– Tak, tak, pamiętam, jak się z ciebie podśmiewałem, ale wiesz, teraz patrzę na to z innej perspektywy – podsumował.
Jasna sprawa! Jako „córusia tatusia” doskonale to rozumiem.
I tak po latach nasze drogi znowu się skrzyżowały. Od tamtej pory pomagał mi w rozwiązywaniu wszystkich hydraulicznych problemów, jakie się pojawiały u mnie w domu czy w firmie. Czasem piliśmy kawę, zawsze sporo się śmialiśmy. Ja coraz mocniej wchodziłam w biznes. Mijały lata. Naprawdę polubiłam swoją nową pracę. Nic nie zapowiadało zwrotu akcji. Nic nie zapowiadało tego, że wrócę do pisania. A jednak…
*
Pamiętam dzień, kiedy Mariusz do mnie zadzwonił. To było w sierpniu. Piłam wino z przyjaciółką Asią, zwaną Joan, malarką. Rozkoszowałyśmy się popołudniowym letnim słońcem i smakiem białego schłodzonego wina. Rozmawiałyśmy o wystawie, którą planowała, o kolorach i formie. O tym, jak ważne są w naszym życiu drobiazgi. Dużo się śmiałyśmy… No i ten telefon…
– Katarzyna? Cześć, tu Mariusz, dzwonię się pożegnać – usłyszałam.
– O czym ty mówisz?! Jak to „pożegnać”? – zapytałam szczerze zdziwiona i poczułam, jak jedno jego zdanie wyrywa mnie ze świata beztroski… Zamilkłam.
– Jestem w szpitalu. Mam raka wątroby i… i moje dni są policzone. Pomyślałem, że byłoby miło się z tobą pożegnać – mówił jakby nigdy nic spokojnym głosem. – Dużo myślałem o tym, jaką pętlę zatoczyła nasza znajomość. Myślę, że miałaś rację, mówiąc, że nie ma przypadkowych spotkań… bo chciałbym cię o coś poprosić…
– Czy mogę podjechać do szpitala? – zapytałam, przerywając mu. Nie do końca chyba dotarły do mnie ostatnie słowa dotyczące prośby.
– Nie, nie chcę się spotykać. Nie wyglądam już tak dobrze, jak jeszcze miesiąc temu. Wolę, żebyś zapamiętała mnie jako przystojniaka – powiedział i roześmiał się tym swoim ciepłym śmiechem. – Ale mam sporo czasu na rozmowę… o ile nie przeszkadzam – dodał.
– Ależ skąd! Wspaniałe, że dzwonisz – odpowiedziałam i machając rękoma, dałam znak Joan, że wychodzę do ogrodu. Rozmawialiśmy przeszło dwie godziny. Chodziłam w kółko, wydeptując ścieżkę w trawie. Dużo mówił o swojej żonie i córce. Z obu był bardzo dumny! To była wspaniała rozmowa o tym, jak życie zatacza koła… W pewnym momencie usłyszałam w słuchawce:
– Przepraszam, muszę kończyć, bo zaraz mam jakieś badania – powiedział z lekkim zakłopotaniem w głosie – a jak wspomniałem, mam do ciebie prośbę…
– Oczywiście! Mów, proś, może jakoś będę mogła ci pomóc – odpowiedziałam bez wahania.
– Nie chodzi o mnie, mi już nie można pomóc… Chodzi o Natalkę…
Zamieniłam się w słuch…
– Tyle mówię o tym, że to bardzo zdolna dziewczyna, ale, proszę, powtórz jej, jaki byłem dumny z tego, że się dobrze uczy, że jest ambitna, powiedz to jej, kiedy mnie już nie będzie. I… i jeśli możesz, zaopiekuj się nią. Wiesz, miło mieć „ciocię pisarkę” – dodał i znowu roześmiał się tym uwodzicielskim śmiechem.
– Masz jak w banku! – odpowiedziałam. – Będę dla niej ciocią! Chociaż, jak sam wiesz, porzuciłam pisanie i zajęłam się biznesem… Może lepiej, żeby miała „ciocię menedżera” – dodałam.
– Hmmm, dla mnie zawsze będziesz pisarką – odpowiedział. – Pamiętaj, bo o tym, że będziesz pisała, mówiłaś już w podstawówce. To zobowiązuje! Wróć do pisania… Pisarka brzmi o wiele lepiej niż menedżer! – dodał i oboje jak zwykle się roześmialiśmy. Och, jak ciężko było się rozłączyć.
– Jeszcze zadzwonię, obiecuję – ułatwił nam zakończenie rozmowy. – To… do usłyszenia. Dziękuję – powiedział, przełykając ślinę…
– Do usłyszenia, Mariuszu – odpowiedziałam i poczułam na policzkach ciepłe łzy.
Dzwonił do mnie jeszcze kilka razy. Kolejne rozmowy były coraz krótsze i jakby szarpane. Choć do końca miał nadzieję, że może jego los się odmieni, że zakwalifikują go do przeszczepu. Nie zakwalifikowali. Mariusz zmarł 26 października 2014 roku.
Na pogrzebie było mnóstwo ludzi. Zarówno żona Mariusza, Mirka, jak i jego córka Natalka były oblegane. Moją uwagę zwróciła energiczna brunetka zawiadująca całym „ruchem”. Podeszłam do niej. Przedstawiłyśmy się sobie. Miała na imię Dorota. Była ciocią Natalki i krewną żony Mariusza. Wymieniłyśmy się numerami telefonów. Powiedziałam jej, że się odezwę i że jeśli trzeba, wesprę Mirkę i Natalkę.
Po pogrzebie dzwoniłam do Doroty kilka razy, ale nie umówiła mnie ani z Mirką, ani z Natalką. Najpierw one nie miały czasu ani głowy na spotkania, obie pogrążone były w żałobie, a potem… potem czas zaczął płynąć jak zwykle… Nawet nie wzięłam od Doroty ich numerów telefonów. I można powiedzieć, że ta historia odeszła w moim sercu na daleki plan. Na parę ładnych lat. Aż do sierpnia 2018 roku. Wtedy wydarzyło się to wszystko, co doprowadziło mnie do założenia Notatnika Ezoterycznego…
*
Panowało gorące lato, takich upałów nie było od wielu lat. W czwartkowe południe wybrałam się na cmentarz, żeby zapalić kilka świeczek na grobach bliskich. Miałam całą siatkę małych zniczy. Zaczęłam, jak zwykle, od odwiedzenia grobu taty. Porozmawiałam z nim chwilę, posiedziałam przy jego grobie, zadałam mu wiele pytań i wiedząc, że odpowiedzi pojawią się wkrótce w moim życiu, poszłam odwiedzić kolejne groby. Uświadomiłam sobie, że na tym cmentarzu spoczywa sporo moich krewnych, a tylko jeden znajomy – Mariusz. Postanowiłam, że tym razem i jego odwiedzę. Nie byłam u niego od czasu pogrzebu. Jednak doskonale pamiętałam, gdzie należy skręcić i po której stronie od drogi jest jego grób. Byłam pewna, że zaraz go znajdę. Szukałam przeszło pół godziny. Kręciłam się w kółko i wiele razy wracałam do głównej alei. Zupełnie, jakby zapadł się pod ziemię.
Przy kolejnej próbie wypatrzenia nagrobka zaświtała mi w głowie pewna myśl… Wiem, wiem, Mariuszu, schowałeś się, bo nie zadzwoniłam do Natalki! Obiecuję ci, że to zrobię, i to w najbliższym czasie! Z takim postanowieniem opuściłam cmentarz. Wsiadłam do samochodu, ale zanim odpaliłam silnik, zadzwonił mój telefon. Zbladłam, kiedy na ekranie wyświetliła się informacja „Dorota, kuzynka Mirki”… Wstrzymując oddech, odebrałam. Nie zdążyłam powiedzieć jej, gdzie jestem i że właśnie o niej myślałam, bo usłyszałam w słuchawce:
– No, cześć! Dawno się nie słyszałyśmy. Oddzwaniam. Co tam u ciebie słychać?
– „Oddzwaniam”?! Jakie „oddzwaniam”?! To przecież ja chciałam do ciebie dzwonić! – prawie wykrzyczałam.
– Oj, nie krzycz tak – odpowiedziała. – Dzwoniłaś do mnie dwadzieścia minut temu, ale nie mogłam odebrać, bo jestem w pracy. Ale skoro to przez pomyłkę, to pozdrawiam i…
– Poczekaj, Doroto! Nie będę ci teraz tłumaczyła, co zaszło. Prześlij mi, proszę, sms-em numer do Natalki, koniecznie! Bardzo proszę! Za jakiś czas zadzwonię i wszystko ci opowiem, dobrze?
– Oczywiście – odpowiedziała.
Kiedy się rozłączyła, nerwowo naciskałam klawisze, żeby przejrzeć listę połączeń. Rzeczywiście, mój telefon dzwonił do niej jakieś dwadzieścia minut wcześniej, czyli właśnie wtedy, kiedy błądziłem wśród alejek, szukając grobu Mariusza… Dłuższą chwilę siedziałam w samochodzie. Niemal wszyscy znamy to doświadczenie: czasem nasz telefon wybiera sam dowolny numer. Jasne, że to się zdarza. Ale chodzi o kontekst sytuacji… Musiałam ochłonąć.
Do Natalki zadzwoniłam następnego dnia. Umówiłyśmy się na spotkanie w najbliższy wtorek.
Przyszła – piękna i uśmiechnięta. Diabelnie podobna do Mariusza. Już nie dziewczynka, lecz młoda kobieta, minęły przecież cztery lata… Jej szeroki uśmiech i wielkie, wpatrzone we mnie okrągłe oczy sprawiły, że spłonęłam rumieńcem… Zupełnie, jakby patrzył na mnie Mariusz. Jakie to dziwne uczucie!
Rozmawiałyśmy tak, jakbyśmy znały się od zawsze. Opowiadałam jej o Mariuszu. O tym, że był moim pierwszym chłopakiem. Moją pierwszą młodzieńczą miłością… Że wówczas podśmiewał się z mojego zacięcia do nauki, a kiedy spotkaliśmy się po latach, chwalił się jej osiągnięciami jak każdy dumny tatuś! I że jej tata tuż przed śmiercią poprosił, bym się nią zaopiekowała.
Natalka opowiadała o swojej relacji z Mariuszem, o tym, jaki był dla niej ważny, taki – ukochany tata… Opowiadała o zawirowaniach w szkole po jego śmierci. O swojej depresji. Jadłyśmy sałatkę i rozmawiałyśmy. Mijała kolejna godzina. Wzruszyła mnie do łez, kiedy zapytała, czy może mnie nazywać „ciocią Kasią”… Czułam, że to ważna chwila. Byłam przeszczęśliwa.
W pewnym momencie zobaczyłam na jej drobnym przedramieniu tatuaż, wystawał nieco spod swetra. Złapałam jej rękę i protekcjonalnie powiedziałam, żeby więcej się nie oszpecała. To było nie na miejscu, naruszyłem jej przestrzeń. Teraz to wiem. Schowała tatuaż pod swetrem i cała się skuliła. Zamilkła.
– To bardzo ważny tatuaż – powiedziała krótko.
Żałowałam, że to zrobiłam. To było nasze pierwsze spotkanie, a ja zachowałam się jak typowa zrzędliwa ciocia… Na szczęście Natalka jest serdeczną osobą, więc uczucie niezręczności szybko minęło i ponownie nawiązałyśmy swobodną rozmowę. Umówiłyśmy się, że będziemy ze sobą w kontakcie.
– Przepraszam raz jeszcze za ten komentarz o tatuażu – powiedziałam na odchodnym.
– Może kiedyś cioci o nim opowiem – odpowiedziała z uśmiechem, w którym dostrzegłam uśmiech Mariusza…
Następnego dnia, otwierając drzwi znajomemu, Pawłowi, zobaczyłam na ganku mojego domu szarego gołębia. Właściwie był szaro-jasnobeżowy, dość nietypowy jak na miejskiego gołębia. Miał czarną obwódkę wokół oczu, która sprawiała, że wydawały się okrągłe i ogromne! Siedział wtulony w ścianę domu, na ławeczce, która wisi tuż pod skrzynkami pocztowymi. Paweł zażartował, że to ławeczka na gołębie pocztowe.
Jednak nie miałam czasu zająć się gołębiem. Musieliśmy omówić z Pawłem coś ważnego. Poza tym pomyślałam, że ptak jest chory, i nie bardzo wiedziałam, co mogę z nim zrobić. Kiedy dwie godziny później Paweł wychodził, na pożegnanie opowiedziałam mu jeszcze pokrótce o historii z cmentarza i o tym, że zyskałam nową rodzinę. O gołębiu zupełnie zapomniałam. Byłam więc bardzo zaskoczona, gdy otworzyłam drzwi i zobaczyłam, że nadal siedzi w tym samym miejscu. Paweł jeszcze raz zażartował, że to na pewno gołąb pocztowy, i poszedł, a ja postanowiłam przynieść mu wodę. Przy okazji chciałam wziąć komórkę, żeby zrobić mu zdjęcie, jednak szybko zrezygnowałam. Przecież nie będę robiła zdjęcia choremu ptakowi…
Otworzyłam drzwi. I wtedy gołąb wstał, spojrzał na mnie takim długim spojrzeniem, od którego przeszedł mnie dreszcz i… odleciał!! Myślałam, że zemdleję! Pobiegłam po telefon i zadzwoniłam do Pawła.
– Pawle, ten chory gołąb po prostu odleciał! – wykrzyczałam do słuchawki. I oboje, niemal jednocześnie, zaczęliśmy mówić, że tego gołębia pewnie przysłał Mariusz, ciesząc się z tego, że w końcu spotkałam się z jego córką! W tamtym momencie było to jedyne wyjaśnienie, jakie mi przyszło do głowy. Paweł też tak uważał. Mieszkam w tym domu piętnaście lat i nigdy, ale to nigdy żaden gołąb nie siedział pod moimi drzwiami! Teraz żałuję, że nie zrobiłam mu zdjęcia… Bo te oczy…
Opisałam historię z gołębiem w mailu do Natalki i wysłałam do niej nocą. Następnego dnia dostałam wzruszającą odpowiedź, która w moim przekonaniu potwierdza moją interpretację zdarzenia i dzięki której wiele spraw stało się dla mnie oczywistych. Natalka pisała, że w środę wcześnie rano była na cmentarzu, żeby podziękować tacie, że nad nią czuwa. Poszła powiedzieć mu również, że cieszy się, iż zyskała ciocię…
Ale najbardziej zaskakujące w liście były inne słowa… Nie spodziewała się, że tak szybko wyjawi mi treść tatuażu… Napisała: „Ciociu, ja też uważam, że nic nie dzieje się bez powodu. Mój tatuaż miał mi przypominać o tym, że Tata nie zostawił mnie samej i że jeszcze kiedyś na pewno się zobaczymy. Maybe one day i’ll fly next to you – słowa, które mam na ręku – pochodzą z piosenki Fly on Coldplay, którą nagrałam tacie do samochodu, już jak był chory. Pamiętam, że jechaliśmy razem autem i bardzo mu się spodobała. Zawsze, kiedy jej słuchałam, wyobrażałam sobie właśnie gołębie, być może dlatego, że sam autor tego utworu użył motywu gołębia na okładce, która bardzo mi się spodobała.
Podsyłam link do tej piosenki, może Cioci też się spodoba: https://youtu.be/Ap-HeMIKi-c.”
Natychmiast jej posłuchałam, nawet kilka razy. Płakałam przy niej jak dziecko. To był dzień, w którym postanowiłam sięgnąć pamięcią do moich ezoterycznych przeżyć. Postanowiłam, że przestanę od nich uciekać. I również tamtego dnia podjęłam decyzję, że wrócę do pisania. Tym bardziej że jedno z pytań, które zadałam na cmentarzu tacie, było związane z moją zawodową drogą.
Los, Mariusz, gołąb, mój tata – wszyscy dali mi jednoznaczną podpowiedź, co powinnam wybrać… Tak też zrobiłam. I Natalka będzie jednak miała ciocię pisarkę…
KOMENTARZE (kliknij na imię, aby zobaczyć lub ukryć komentarz)