Strażnik Lasu
/List nadesłany do Redakcji 06.09.2020 r.
Opowieść nieco zredagowana przez Redakcję./
Witam serdecznie
Od jakiegoś czasu czytam TEGO BLOGA… Muszę przyznać, że niektóre z tych opowiadań wzbudzają we mnie szczególne zaciekawienie!
A, że w całej mojej Rodzinie sporo jest takich przeżyć i sytuacji, tym bardziej cieszy mnie fakt, że nie jesteśmy osamotnieni w przeżywaniu historii z „elementem tajemnicy”, jak to Pani nazwała!
Chciałabym podzielić się z czytelnikami swoimi przeżyciami. Najpierw opiszę i prześlę Pani jedną historię, a jeśli się Pani spodoba, opiszę kolejne.
***
Ta historia zdarzyła się w 2016 roku.
Od lat mieszkam z mężem, Jeromem, we Francji. Po zakupie małego domu i pierwszych remontach zamieszkaliśmy w nim. Nasi znajomi namawiali nas, abyśmy poznali dzikie zakamarki naszej okolicy. Bardzo chciałam zacząć od pieszej wycieczki nad bardzo sławny tutaj wodospad, Cascade de la pisse, czyli Wodospad sików - cóż – niestety nazwa nie jest zbyt romantyczna…
Żyjemy w ciągłym biegu, i mój maż nie przepada za pieszymi wycieczkami, ale chcąc mi zrobić przyjemność, czasem się da skusić na jakąś wyprawę. I pewnego dnia zaproponował mi, że jeśli bardzo chcę zobaczyć ten wodospad, to pojedziemy ile się da samochodem, a resztę przejdziemy. Zgodziłam się z entuzjazmem! Wpadł na ten pomysł koło siedemnastej, a że było późne lato, nie mieliśmy zbyt dużo czasu, bo tu w górach, szybko robi się ciemno.
Pojechaliśmy. Jak się okazało, asfalt skończył się kawałek za naszym domem i dalej wiodła leśna, kręta droga… Czułam się jak na safari!
Dojechaliśmy do leśnego parkingu, który, według mapy, okazał się oddalony od wodospadu tylko około 1 km, więc ucieszyliśmy się, że zdążymy dotrzeć do niego przed zmierzchem. Na granicy lasu coś mnie zatrzymało… Jerome zamykał samochód, a ja stałam i dreptałam w miejscu…aż, nie wiedzieć dlaczego – ukłoniłam się w stronę lasu i poprosiłam o pozwolenie, abym mogła do niego wejść… Sama czułam teatralność tej sytuacji, i wcale mnie nie zdziwiło, że nie dostałam żadnej odpowiedzi!
Droga okazało się mocno wymagająca! Ale kiedy już dotarliśmy do wodospadu oboje stwierdziliśmy, że widok jest warty wysiłku! Niestety nie zrobiliśmy zdjęć, bo otaczała nas szara mgła. Do tego temperatura gwałtownie spadała i jak na złość, zaczął siąpić deszcz. Wróciliśmy do samochodu kompletniej przemoczeni. A droga powrotna to było dopiero safari! (Wiedzieliśmy oboje, że wrócimy tam, aby zrobić piękne fotki., niestety, jak dotąd jeszcze nam się to nie udało… )
W kilka chwil przejezdna dotąd droga zmieniła się w miksturę błota i kamieni. Jechaliśmy max.10 km. na godzinę. Jerome był mocno skoncentrowany na drodze, a ja wyglądałam przez okno z mojej strony. I… wtedy właśnie GO zobaczyłam! Nie wiedziałam jego twarzy ani czy był w coś ubrany, sprawiał wrażenie cienia! Ale to był prawdziwy „ludzik”, który musiał mieć około 30 cm wysokości, no może max 50 cm, biorąc pod uwagę perspektywę! Ten ludzik szedł jakieś 10 metrów od naszego samochodu!! Sprawnie maszerował między drzewami. Czułam się kompletnie oszołomiona! Słowa z siebie nie wydusiłam tylko patrzyłam na niego! Aż dotarł do małego głazu, który wyraźnie widziałam! I wtedy, tylko tak to mogę opisać – wszedł do głazu i zniknął!
Wówczas poprosiłam Jeromego, aby zatrzymał samochód i opowiedziałam mu, co przed chwilą zaszło!
Po powrocie do domu zaczęłam lekko rozpytywać miejscowych o tego ludzika. I pewna kobieta powiedziała mi, że to na pewno był – Strażnik Lasu! Ponoć widzą go ci, którzy okażą mu szacunek!! A ja przecież ukłoniłam się zanim weszłam do „jego” lasu.
Dzięki takim blogom, jak ten, oddycham z ulgą, bo wiem, że to co widziałam, tzn. ON, był prawdziwy.
Agnieszka
/Malbork - Chateauroux les Alpes/