Ulubione piosenki mojego taty

/Opowieść spisana przez Redakcję, 28.05.2019 r./


To się wydarzyło w bardzo konkretnym czasie – a myślę, że w kontekście historii, którą chcę opowiedzieć, to akurat ma znaczenie.


W tamtym roku (2018 r.) przyjechałem z Dorotką do Trójmiasta na Wszystkich Świętych. Nie jestem miłośnikiem odwiedzania grobów. Między innymi dlatego, że przykładam wagę do tego, aby pamiętać o ludziach, udzielać im wsparcia czy odwiedzać ich, póki jeszcze żyją… A stypa jak wiadomo jest dla rodziny a nie zmarłego, więc jeśli się kogoś szanuje powinno się o nim pamiętać za życia.


Mój ojciec miał podobne zdanie na ten temat. I w związku z tym, ja na jego grób nie chodzę zbyt często. A jeżeli, to już na pewno nie w takim czasie, kiedy wszyscy tłumnie idą na groby. Muszę jednak przyznać, że nie wiem dlaczego, ale czasem mam z tego tytułu, że nie odwiedzam grobu, wyrzuty sumienia... I kiedy jechaliśmy z Dorotką do Trójmiasta na Wszystkich Świętych rozmawialiśmy o tych sprawach, o tym, w jaki sposób czcimy pamięć zmarłych, co powinno się robić dla nich, a co dla siebie, i cała ta rozmowa sprawiła, że tego dnia sporo na ten temat myślałem, sporo myślałem o moim zmarłym tacie... Do tego, cały dzień jeździłem z Dorotką po grobach jej znajomych i rodziny, więc to sprzyjało takim rozważaniom.


A następnego dnia, gdy wsiedliśmy do samochodu wydarzyło się coś, czego nie umiem racjonalnie wytłumaczyć… Z mojego punktu widzenia stała się rzecz niesamowita…


W samochodzie mam ustawione aplikacje w taki sposób, że kiedy włączam stacyjkę, to moje radio łączy się bezprzewodowo z moim telefonem i w samochodzie, zaraz po uruchomieniu silnika, zaczyna grać muzyka, taka, której ostatnio słuchaliśmy, którą mam w telefonie. A tu nagle się okazuje, że w samochodzie zaczynają grać ulubione piosenki mojego taty! Czyli czarna muzyka dance z lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych, a konkretnie usłyszeliśmy piosenki – Fatsa DominoBlue Monday, Red sails in the sunset i Blueberry Hill. Oniemiałem. Jeszcze racjonalizując sytuację pomyślałem, że może miałem jakoś ustawioną taką stację albo rodzaj muzyki, ale okazało się, że tym razem muzyka poszła nie z mojego telefonu a z Dorotki! Niewiarygodne! Nie dość, że radio połączyło się z telefonem Dorotki, a nie moim, choć na pewno to mój podłączony był jako ostatni, to jeszcze, jakby samochód wybrał z jej telefonu ulubione kawałki mojego ojca! A na pewno nie słuchaliśmy ich ostatnio! Za to słuchaliśmy ich siedem lat wcześniej w kaplicy, podczas pożegnana mojego taty! Czyli wtedy, kiedy do kaplicy przyszła najbliższa rodzina, żeby się z nim pożegnać tuż przed kremacją… Ale to nie była smutna chwila! Ja powiedziałem parę słów o nim i puściłem właśnie te utwory, które zagrały w samochodzie! Dla mnie te kawałki – to esencja jego miłości do życia i muzyki. Bo całej mojej rodzinie ta muzyka kojarzy się z moim ojcem; z radością i tańcem, a nie nastrojem pogrzebowym. I całą sytuację zinterpretowałem w taki sposób – skoro ja nie przyszedłem na jego grób i nie puściłem mu Fatsa Domino, to on sobie sam puścił swoje ulubione kawałki w moim samochodzie mówiąc mi, że nie ma znaczenia, że nie odwiedziłem go na cmentarzu… Ważne, że o nim pamiętam. I choć miałem trudne relacje z nim, nie ma to znaczenia, bo mimo wszystko go kochałem...


Jak wiesz, znam się na elektronice i oczywiście wszystko można jakoś wyjaśnić. Ale fakt – kiedy – to się dzieje sprawia, że nie można tego nazwać całkowitym przypadkiem. Szybciej bym to nazwał niezwykłym zrządzeniem losu.

*

Tu kolejna ciekawa historia… Jakby dalszy ciąg mojej opowieści!

Poprosiłaś mnie, abym znalazł fotografie, którą chcę opatrzeć swoją opowieść i ja to zrobiłem. Zawsze w takich sytuacjach szukam inspiracji trochę na chybił -trafił. I tym razem też tak zrobiłem. Wpisałem w Internet Blue Monday

I jakież było moje zdziwienie, gdy zobaczyłem takie oto zdjęcie...
















Poczułem się jakbym odnalazł wizerunek mojego ojca :)


Z jednej strony, twarz niezbyt sympatyczna i trochę złośliwa, ale z drugiej to jakby jego mina! Bardzo w jego stylu! I ta przekrzywiona głowa… Zupełnie jakbym go widział! I odniosłem wrażenie, że mimo tej maski, ta twarz się uśmiecha i mnie pozdrawia! Mam poczucie, że mój ojciec cieszy się, że opowiedziałem całą tę historię!

*

I skoro już przyznałem się do takich dziwnych historii, to jeszcze ci powiem, że przeczytałem opowiadania i relacje innych osób na twoim blogu i chyba wiem, skąd te szczególne gołębie wokół ludzi i na cmentarzach… (np. opowiadanie Natalka i gołąb)

Mój tata za życia był gołębiarzem. I ja na cmentarzu, podczas ceremonii pochówku taty wypuściłem z klatki  jego gołębie! Te historie zataczają koło, bo mój tata miał na imię Mariusz… :)



Adam z Warszawy


W

A

S

Z

E


H

I

S

T

O

R

I

E

W

A

S

Z

E


H

I

S

T

O

R

I

E